Michał Kaczmarczyk: Trudno być dziennikarzem

 

– Jestem przerażony, oglądając to, co dzieje się na kanałach telewizji publicznej. Poziom propagandy, poziom nierzetelności dziennikarskiej i przykłady łamania podstawowych reguł wykonywania tego zawodu przekroczył już wszelkie dopuszczalne granice. Nigdy nie przypuszczałem, że przyjdzie mi żyć w kraju, w którym oglądając „Wiadomości”, będę się zastanawiał, czy telewizor przypadkiem nie przełączył mi się na kanał telewizji Korei Północnej – mówi prof. WSH dr hab. Michał Kaczmarczyk, rektor Wyższej Szkoły Humanitas w Sosnowcu, politolog, medioznawca oraz były dziennikarz, który w tym roku został nominowany do nagrody „Osobowość Roku 2018” w kategorii „Działalność społeczna i charytatywna”, w konkursie organizowanym przez Dziennik Zachodni.

 

Czy w dzisiejszych czasach trudno być dziennikarzem?

Trudno. Przede wszystkim z tego względu, że na rynku jest niewiele ofert pracy dla dziennikarzy. Rynek medialny się kurczy, w redakcjach nie ma etatów. Niektórzy dziennikarze właśnie z tego powodu próbują realizować się we własnym zakresie, prowadząc blogi, czy serwisy internetowe oraz będąc freelancerami. Tam z kolei nie jest łatwo pod względem finansowym, ponieważ przychody z reklam znacząco spadły. Szansą dla dziennikarzy jest bez wątpienia sektor komunikacji społecznej. O ile rynek mediów jest w odwrocie, o tyle PR, marketing czy reklama, zwłaszcza internetowa, to dziedziny, które rozwijają się błyskawicznie. Poza tym warunki pracy dziennikarzy są nieporównywalnie trudniejsze niż kiedyś. Po pierwsze, trzeba świetnie odnajdywać się w świecie mediów konwergentnych. Dawniej, kiedy dziennikarz był dobrym „pisarzem”, czyli miał opanowany warsztat operowania słowem „na papierze”, często wystarczało mu to w codziennej pracy. Dziś taka umiejętność to zdecydowanie za mało. Trzeba jednocześnie pisać, nagrywać materiał audio do sieci, robić zdjęcia, kręcić filmy, czyli radzić sobie z różnymi środkami przekazu. Oprócz tego środowisko pracy jest trudne, ponieważ ludzie bardzo mocno zdystansowali się do tego, co przekazują media. Dawniej było tak, że to, co napisano w gazecie, było wiarygodne i opiniotwórcze. Dzisiaj, przez upadek etosu dziennikarskiego, prestiż tego zawodu jest niższy. Odbiorcy nie ufają mediom.

W Wyższej Szkole Humanitas w Sosnowcu jeszcze kilka lat temu można było studiować właśnie dziennikarstwo. Dlaczego z tego zrezygnowano?

Było za mało chętnych. Kandydaci na studia zaczęli dostrzegać, że o pracę w mediach jest trudno, a dyplom nie otwiera drzwi do kariery. Studenci często wybierali ten kierunek właśnie po to, by robić… karierę. Uważali, że po tym kierunku od razu zostaje się Kubą Wojewódzkim, a tak to nie wygląda. Praktyka szybko weryfikowała marzenia młodych ludzi. Osobiście żałuję, że już nie prowadzimy studiów dziennikarskich. Ten kierunek był świetnym wyborem dla osób o zainteresowaniach humanistycznych i genialnie przygotował do wykonywania wielu zawodów, nie tylko dziennikarskich. Po dziennikarstwie można przecież pracować w firmach i zajmować się komunikacją, negocjacjami, zarządzaniem wizerunkiem czy uczyć w szkole przedmiotów takich jak WOS albo wiedza o kulturze. Moi koledzy, którzy skończyli studia dziennikarskie, świetnie radzą sobie w coachingu, szkoleniach, badaniach marketingowych, handlu, samorządzie, polityce. Te studia poszerzają horyzonty, uczą samodzielnego myślenia, kreatywności, otwartości na ludzi.

Ciężko było wykształcić dobrych dziennikarzy?

W Wyższej Szkole Humanitas świetnie sobie z tym radziliśmy. Nasi absolwenci pracują dziś w mediach i robią to na wysokim poziomie. Jest pan jednym z nich. Poza panem wskazałbym Martę Kupiec, dziennikarkę TVN24, jak również wielu innych naszych absolwentów pracujących na przykład w Radiu Katowice. Tomasz Gębka świetnie radzi sobie w Stroer Media, Ina Martela w rzecznictwie prasowym. Mieliśmy sukcesy w kształceniu dobrych dziennikarzy, bo od początku realizowaliśmy autorski i nowoczesny program studiów, stawiając przede wszystkim na kreatywność i praktykę. Od pierwszych zajęć staraliśmy się uczyć ludzi nie jak sięgnąć do lodówki po rybę, ale jak przygotować wędkę i samemu ją złowić.

Uchodzi pan za świetnego wykładowcę, którego uwielbiają studenci, ale jest pan również bardzo wymagający. W jaki sposób udaje się to panu ze sobą łączyć?

Uważam, że tylko taka metoda pracy ma sens. Jeżeli jest się wykładowcą niewymagającym, stawiającym studentom piątki od góry do dołu, to jest się dobrym kumplem do piwa, a nie mentorem. Po latach studenci najlepiej wspominają profesorów, którzy stawiali wymagania i czegoś nauczyli, a jednocześnie byli uczciwi, sprawiedliwi, życzliwi, serdeczni. Wychodzę z założenia, że na uczelni pojawiam się po to, aby czegoś nauczyć, zmotywować studentów do osiągania ambitnych celów, otworzyć ich umysły, a nie wypić kawę, pogadać o pogodzie i pogłaskać wszystkich po głowach. Choć pogłaskać też mi się zdarza, jeśli jest za co.

Podobno na pana zajęciach nie da się nudzić. Kilka lat temu wysyłał pan swoich studentów na ulicę, aby znaleźli „temat”, którym żyje obecnie Sosnowiec, a teraz organizuje pan seminaria magisterskie przy grillu, czy gry symulacyjne…

Z jednej strony w ten sposób się bawimy, ale z drugiej mamy styczność z praktyką. Na takich kierunkach studiów jak dziennikarstwo, pedagogika, czy prawo, kontakt z praktyczną materią zawodu jest niezwykle ważny. Nie nauczymy się tych profesji z książek. Musimy się z nimi zetknąć w konkretnym, realnym działaniu. A jeśli przy okazji dawało to studentom tak dużą frajdę, że dziś wspominają to z uśmiechem na twarzy, to tylko się cieszyć.

Nie boi się pan również dużych wyzwań. W 2017 roku zorganizował pan pierwszy na świecie musical o Janie Pawle II, który zaprezentowany został w krakowskiej Tauron Arenie…

Nie lubię w życiu nudy i stagnacji. Lubię wyzwania, lubię, kiedy coś się dzieje wokół mnie. Stawiam sobie poprzeczkę coraz wyżej. Męczę się, kiedy za długo siedzę w jednym miejscu i zaczyna pojawiać się rutyna. Uwielbiam osiągać nowe cele, te zawodowe, i te prywatne, jak pozbycie się zbędnych 40 kg. Nie jestem typem człowieka, który budzi się w sobotę rano i marzy o tym, aby oglądać telewizję przez 12 godzin. Dlatego poza pracą na uczelni, która jest moją miłością i pasją, realizuję się dodatkowo w biznesie, piszę teksty piosenek, zajmuję się produkcją muzyczną, działam w organizacjach pozarządowych, jestem biegłym sądowym i robię wiele innych rzeczy. Świetną sprawą jest realizacja projektów, które wnoszą coś pozytywnego do życia innych ludzi. Akurat musical o papieżu, o którym pan wspomniał, dał sporo dobrego nie tylko katolikom, ponieważ osoba Jana Pawła II łączyła ludzi o wielu poglądach i różnych systemach wartości. To dla mnie cudowna sprawa i w dalszym ciągu zamierzam realizować podobne przedsięwzięcia.

Takie inicjatywy mają niebagatelny wpływ na to, że po raz kolejny został pan nominowany do tytułu „Osobowość Roku 2018” w plebiscycie Dziennika Zachodniego.

Ta nominacja ma dla mnie duże znaczenie i bardzo mnie ucieszyła. Jednak powiem szczerze, nie śledzę z zapartym tchem wyników głosowania i nie zaczynam dnia od sprawdzenia, na którym jestem miejscu w rankingu. Nie robię również żadnych akcji zbierania głosów wśród przyjaciół, może poza udostępnieniem jednego posta o konkursie na Facebooku. Nawet moi rodzice nic nie wiedzieli o tej nominacji i dowiedzieli się zupełnie przypadkowo, od swoich znajomych. Nie przywiązuję po prostu wielkiej wagi do ewentualnej wygranej, cieszy mnie sam fakt, że zostałem nominowany, że ktoś docenił to, co robię. Mam nadzieję, że otrzymam wsparcie i głosy od ludzi, na których moja praca, czy to uczelniana, czy społeczna, czy też artystyczna, miała pozytywny wpływ.

Tutaj możesz oddać swój głos na prof. WSH dr hab. Michała Kaczmarczyka w konkursie Dziennika Zachodniego na „Osobowość Roku 2018”.

Wracając do tematu dziennikarstwa, zawsze powtarzał pan, że prawdziwymi dziennikarzami z krwi i kości są osoby pracujące w mediach lokalnych, a nie ogólnopolskich…

To prawda. Wynika to z tego, że to najtrudniejszy rodzaj dziennikarstwa. Nie twierdzę, że dziennikarze pracujący w mediach ogólnopolskich nie są prawdziwymi dziennikarzami, ale uważam, że najlepiej nauczyć się prawdziwego dziennikarstwa przechodząc szkołę mediów lokalnych. Wówczas musimy liczyć się z największą odpowiedzialnością za napisane przez nas słowa. Taki dziennikarz pisze o tematach, których odbiorcą jest lokalna społeczność. Jeżeli popełni błąd, jeżeli zrobi komuś krzywdę swoją publikacją, natychmiast jest rozliczony właśnie przez tę społeczność. Dziennikarz mediów lokalnych żyje blisko ludzi, o których pisze, a oni patrzą mu na ręce. Dla nikogo nie jest anonimowy. To uczy odpowiedzialności, rzetelności, sumienności, szacunku wobec tematu, którym się zajmujemy. Takiego podejścia do sprawy nauczyła mnie moja pierwsza szefowa, redaktor naczelna „Wiadomości Zagłębia” Jadwiga Krzeszowiec, świetna dziennikarka, a prywatnie cudowny człowiek. I potem ja starałem się te umiejętności, wyniesione właśnie z lokalnej redakcji, przekazywać innym. Poza tym dziennikarstwo lokalne to dziennikarstwo, w którym pisze się o wszystkim. W redakcji lokalnego tygodnika rzadko można spotkać dziennikarza zajmującego się wyłącznie polityką, wyłącznie ekonomią, czy wyłącznie sportem. Raz piszemy o dziurze w chodniku, innym razem o aferze korupcyjnej w urzędzie miasta, a jeszcze kiedy indziej o pani Krysi mającej problem z ZUS-em. Wachlarz tematów, a co za tym idzie gatunków dziennikarskich, które stosuje się do opisywania rzeczywistości, jest najszerszy, więc taka „szkoła życia” daje naprawdę mnóstwo cennych lekcji. I zawodowych, i życiowych.

Jak pan zatem ocenia poziom dziennikarzy, którzy pracują dziś w ogólnopolskich kanałach informacyjnych?

Bardzo trudno jest dziś wrzucić dziennikarzy z ogólnopolskich mediów do jednego kotła i oceniać ich tak samo. TVN, Polsat, TVP, TV Puls… Po wszystkich stronach tej medialnej układanki są błędy, przypadki łamania standardów. Nie ma dziennikarstwa idealnego, wzorcowego i nigdy nie było. Każdej ze wskazanych stacji można postawić jakieś zarzuty. Natomiast liczba zarzutów, jakie stawiam TVP w stosunku do Polsatu czy TVN, a także ciężar gatunkowych tych zarzutów są nieporównywalnie większe. Jestem przerażony, oglądając to, co dzieje się na kanałach telewizji publicznej. Poziom propagandy, poziom nierzetelności dziennikarskiej i przykłady łamania podstawowych reguł wykonywania tego zawodu przekroczył już wszelkie dopuszczalne granice. Nigdy nie przypuszczałem, że przyjdzie mi żyć w kraju, w którym oglądając „Wiadomości”, będę się zastanawiał, czy telewizor przypadkiem nie przełączył mi się na kanał telewizji Korei Północnej. Przepraszam, bo są to mocne słowa, ale momentami właśnie tak to wygląda. Argumenty, jakie padają w TVP, sposób manipulowania faktami, propagandowość przekazu, sposób prowadzenia narracji o polityce, relacjonowania wydarzeń czy problemów, nierzadko trudnych i bolesnych, które wymagają delikatności i subtelności – to wszystko przypomina schematy działania Jerzego Urbana w latach 80. minionego wieku. W TVP, która jest telewizją publiczną i z definicji powinna być adresowana do każdego odbiorcy, bez względu na poglądy polityczne, taki sposób działania jest absolutnie niedopuszczalny. Jeśli chodzi o warsztat i poszanowanie reguł rzetelności, „Wiadomości” są dziś zaprzeczeniem profesjonalizmu i nowoczesnego, europejskiego dziennikarstwa. To jeden z powodów, przez które prestiż zawodu dziennikarskiego, poziom szacunku społecznego do tej profesji jest tak niski. Trudno odnosić się z szacunkiem do kogoś, kto zamiast relacjonować fakty, umieszcza w materiale informacyjnym komentarz i własną ocenę rzeczywistości w sposób tak skrajny, nachalny i bezczelny, że widz ma wrażenie uczestniczenia w jakimś propagandowym wiecu. Oddzielanie informacji od komentarza to podstawa, której uczy się przyszłych dziennikarzy na pierwszym roku studiów. To filar kodeksów etyki dziennikarskiej i prawa prasowego! Niestety, telewizja publiczna te standardy podeptała, więcej, wgniotła na kilka metrów w ziemię! By być uczciwym: łamanie standardów zdarza się również w Polsacie czy TVN, ale skala naruszeń jest nieporównywalnie mniejsza. Poza tym musimy pamiętać, że obie te telewizje są prywatne, natomiast to od telewizji publicznej wymaga się więcej, właśnie dlatego, że jest publiczna. TVP w Polsce, jak BBC w Wielkiej Brytanii, powinna wyznaczać standardy i być punktem odniesienia dla innych mediów. Chciałbym, aby TVP znowu była telewizją, na którą będę mógł się powoływać na zajęciach dla dziennikarzy, mówiąc – tak powinno się realizować materiał informacyjny. Niestety, dziś podczas warsztatów mówię do studentów, że materiał należy zrealizować całkowicie inaczej niż ten, który oglądamy w TVP. Telewizja publiczna codziennie dostarcza mi antyprzykładów rzetelności dziennikarskiej: od pasków w TVP Info, po propagandową narrację „Wiadomości”, za którą zwyczajnie, po ludzku, mi wstyd. Z poziomem dziennikarstwa telewizji publicznej przyzwoitemu człowiekowi trudno się pogodzić.

W dzisiejszych czasach można zniechęcić się do prasy, programów informacyjnych, czy serwisów internetowych opisujących wydarzenia w kraju i na świecie?

Jeżeli poziom dziennikarstwa będzie taki, jaki proponuje nam telewizja publiczna, albo część prasy i mediów internetowych, to oczywiście, że tak. Wydaje mi się, że dziennikarze zapomnieli trochę, na czym polega ich misja i jaki jest podstawowy cel pracy w mediach, a jest nim przede wszystkim informowanie opinii publicznej o bieżących wydarzeniach. Dziś coraz częściej mamy do czynienia z dziennikarzami, którzy manipulują opinią publiczną, szczują, pogłębiają podziały, uprawiają propagandę polityczną albo włażą z buciorami w życie prywatne innych ludzi. Kiedyś takie dziennikarstwo było zarezerwowane dla mediów partyjnych i tabloidów. Dziś powszednieje.

W większości przypadków rzetelne dziennikarstwo pozostawiono jedynie blogerom i dziennikarzom obywatelskim?

Nie do końca. Wydaje mi się, że wiele zależy od charakteru człowieka i jego kręgosłupa moralnego, a nie od tego, gdzie pracuje na co dzień. Można być przyzwoitym dziennikarzem w mediach publicznych. Tak, wciąż zdarzają się tam przyzwoici, uczciwi, etyczni dziennikarze, chociaż jest to piekielnie trudne, bo będąc częścią „machiny zła”, trudno nie dać się wciągnąć w jej tryby. Wciąż jednak trafiam na dziennikarzy, również w mediach publicznych, którzy potrafią zachować twarz i mówić własnym językiem, a nie językiem partyjnej albo rządowej propagandy. Z całego serca im kibicuję.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Robert Błoński: Liczę na "europejski" finał

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *